Przeczytaj jak wyglądają festiwale na Filipinach!
Koncert trwa w najlepsze, wokół kłębi się kilka tysięcy osób. Nagle jednak muzyka cichnie, a na scenie pojawia się lokalny oficjel. Po krótkiej przemowie i obietnicy zbudowania asfaltowych dróg w całej prowincji do 2020 roku, pochwaleniu prezydenta i dzieciątka Jezus, zaczyna się odliczanie: 10, 9, 8, 7, 6, 5, 4, 3, 2, 1…Viva kay Santo Nino!!!, Viva Ahi Ati!!!, Viva Kalibo!!!…Strzelają fajerwerki, powraca muzyka i wszyscy dookoła znów tańczą, piją, śmieją się i śpiewają. Tak kończy się przedostatni wieczór festiwalu Ati Atihan, kończy się tydzień żmudnych przygotowań, prób i poprawek, jutro zaczyna się główna procesja, ale mimo to dziś zabawa trwa w najlepsze, aż do białego rana.
Większość napotkanych miejscowych już nie pamięta dokładnie początków ani przyczyn organizowania festiwalu. Jedni mówią, że to już 700 lat, inni, że to z czasów Magellana, jeszcze inni, że dla uczczenia wyzwolenia od Hiszpanów, a kolejni że to wszystko od zawsze i dla dzieciątka Jezus. Każdy z nich ma jednak trochę racji. Prawdopodobnie wszystko zaczęło się już w XIII wieku, kiedy liczna grupa uchodźców z Borneo przybiła do brzegów wyspy Panay. Jasnoskórzy przybysze szybko nawiązali dobre kontakty z ciemniejszymi Ati (Aetas) – rdzennymi mieszkańcami wyspy. Udało im się nawet kupić część ziemi na nizinach, jako, że miejscowi zamieszkiwali głównie górskie tereny. Według podań kilka lat później, po roku słabych plonów, ludzie Ati zeszli z gór, z prośbą o pomoc, do swoich nowych sąsiadów. Ci odwdzięczyli się za wcześniejszą gościnność, dzieląc się jedzeniem i zbiorami. Od tamtego momentu, co roku, ciemnoskórzy odwiedzali ludzi z nizin, by wspólnie świętować, Ci drudzy z kolei, na znak jedności malowali swoje twarze na czarno, by bardziej upodobnić się do swoich przyjaciół. Setki lat później, dzięki staraniom hiszpańskich misjonarzy, festiwal nabrał dodatkowo katolickiego charakteru, upamiętniając również młodego Jezusa. Tak właśnie narodził się dzisiejszy Ati Atihan, multikulturowy festiwal tolerancji.
Kościół pęka w szwach kiedy dobiega końca poranna msza, bo od tego właśnie wszystko dziś się zaczyna. Nie mija jednak godzina a w mieście pojawiają się pierwsze grupy muzyczno – taneczne. Chwilę później wzdłuż ulic, już tysiące ludzi, dopinguje przechodzące zespoły. W rytmie bębnów i cymbałów kolorowa parada przesuwa się powoli, co rusz zatrzymując się dając szansę tancerzom i muzykom na demonstrację swoich umiejętności. Mijają godziny, a wszystko nabiera jeszcze większego rozmachu. Młodzi i starzy, kobiety i mężczyźni, matki i ojcowie, wszyscy tanecznym krokiem podążają za procesją. Setki figurek Jezusa krążą z rąk do rąk, bo każdy chce choć na chwilę mieć ją ze sobą. Muzyka nie ustaje, a korowód ciągnie się aż do późnej nocy.
Jedni pewnie powiedzą, że tak nie powinno czcić się Chrystusa, że tak nie wypada i nie przystoi, ale z drugiej strony, mimo upływającego czasu, mimo spożywanego alkoholu, nie było żadnej agresji, nie było chamstwa, ani żadnej anty parady. Był za to wszechobecny uśmiech i prawdziwe ludzkie szczęście. Szczęście, że znów można się było tutaj spotkać z rodziną i przyjaciółmi, szczęście, że można było pójść do kościoła i brać udział w tej procesji, a to wszystko tutaj daje ludziom wiarę i nadzieję, uczy pokoju i tolerancji, a czy to właśnie nie jest podstawa każdej religii?
Przeczytaj nasze posty o wyrakach z wyspy Bohol, Czekoladowych Wzgórzach i podziemnej rzece na Filipinach, i poznaj ten kraj jeszcze lepiej!